wtorek, 18 sierpnia 2015

Rozdział 2 "Wspomnienia"

    Siedziałam na moim nowym łóżku i rozmawiałam z mamą. Nagle westchnęła i zamilkła.
    - Coś się stało? Halo, mamo?
    - Nic, nic. Po prostu coś mi się przypomniało.
    - Aha.. No dobra.
    - Dzwonił do ciebie Artur, chciał dowiedzieć się czemu nie odbierasz jego telefonów. Odpowiedziałam, że lecisz samolotem i prędko nie odbierzesz. Był bardzo zdziwiony tą wiadomością. Ciągle pytał czemu gdzie się wybierasz i czemu on nic o tym nie wie. - mama mówiła jak nakręcona.
    - Miał nie wiedzieć... - mruknęłam. - Mam nadzieję, że nic mu nie powiedziałaś?
    - Cóż... Wymsknęło mi się, że lecisz do Ameryki.
    - Boże... Mamo! Ile razy mam ci powtarzać, żebyś żadnemu z moich znajomych nic nie mówiła, chyba że cię o to poproszę.
    - Ale to tylko twój chłopak. Powinien wiedzieć gdzie jesteś.
    - To nie jest mój chłopak! - wykrzyknęłam.
    - Jak to? - mama nic nie wiedziała. Nie chciałam, żeby się martwiła moimi problemami. Miała już wystarczająco dużo swoich.
    - Zerwaliśmy dwa miesiące temu. - wyszeptałam
    - Nic mi nie mówiłaś... Czemu? - przemilczałam to pytanie. - Dlatego zamykałaś się często w pokoju kiedy wracałaś ze szkoły. Nie rozmawiałaś, rzadko jadałyśmy razem. Byłam pewna, że to zmęczenie, albo okres dojrzewania. A to wszystko przez jakiegoś chłopaka. I to dlatego wybrałaś szkołę, aż w Ameryce.
    - Nie chciałam cię obciążać. -mówiłam już z trudem. Czułam, że zaraz pęknę. Mama wzięła głęboki wdech i powiedziała:
    - Dobrze, że przynajmniej wiem. Wszystko już wyjaśniłyśmy. Muszę kończyć, zaraz idę do pracy.
    - Pa mamo. Kocham cię. - rozłączyłam się i zaczęłam krzyczeć w poduszkę.
    Nagle, bez mojego pozwolenia, wszystkie chwile spędzone z Arturem pojawiały się przed oczami. To było jak pokaz slajdów... Tylko, że nie mogłam wcisnąć pauzy. Ten chłopak wdarł się do mojej głowy, gdy ja już o nim zapomniałam. Znaczy.. Chciałam zapomnieć uciekając od niego jak najdalej potrafiłam.
    Przy jednym wspomnieniu pozostałam dłużej. Pewnego wieczoru, gdy uczyłam się do szkoły usłyszałam pojedyncze uderzenia w okno. Ze strachem odsłoniłam firankę i zauważyłam Artura stojącego w moim ogrodzie. Kamień spadł mi z serca, a ono zaczęło wywijać koziołki ze szczęścia. Chłopak był ubrany w ciemne spodnie i jasnoniebieską koszulę. W dłoniach trzymał bukiet białych róż. Szybko otworzyłam okno i krzyknęłam:
    - Co ty tu robisz?
    - Przyszedłem odwiedzić swoją dziewczynę. - odpowiedział i zaśmiał się pogodnie.
    - O 8? Nigdy nie przychodzisz tak późno.
    - Kiedyś musi być ten pierwszy raz. Ubierz się szybko. Mamy mało czasu. - powiedział i zaczął iść w stronę frontowych drzwi.
    - A gdzie się spieszymy? - spytałam, ale nie dostałam odpowiedzi. Pośpiesznie zamknęłam okno i zaczęłam przeglądać ubrania w szafie. Zdecydowałam się na turkusową sukienkę, czarne koturny i delikatną bransoletkę. Po 10 minutach zeszłam z piętra i krzyknęłam, że wychodzę.
   Czułam wtedy podekscytowanie, radość. Jaka ja byłam głupia, myśląc, że on naprawdę mnie kocha... Łzy cisnęły mi się do oczu, ale wspomnienia kazały dalej ciągnąć tę męczarnię.
    Artur przywitał mnie krótkim, namiętnym pocałunkiem i wręczył kwiaty. Pamiętam, że pachniały cudownie. Tak słodko. Chłopak sięgnął po moją dłoń i poprowadził, aż pod London Eye. Widok był niesamowity. Ogromna konstrukcja na tle oświetlonego światłem Księżyca miasta oraz ciemnego nieba zapierała dech w piersi. Czułam się jakbym widziała to po raz pierwszy. Zerknęłam na Artura, a ten uśmiechnął się zachęcająco i wskazał na niewielką kolejkę widniejącą przed diabelskim młynem.
    Po kilku chwilach mogliśmy już wejść do wagonika. W milczeniu wznosiliśmy się ku górze obserwując parlament, Londyn i rozgwieżdżone niebo.
    - I jak Ci się podoba? - Artur przerwał ciszę.
    - Jest pięknie. Dziękuje. - pocałowałam go w policzek.
    - Kocham Cię Lucy. Jesteś najlepszą rzeczą, jak kiedykolwiek mi się przytrafiła. - objął mnie mocniej w pasie i przyciągnął do siebie. Na jego twarzy rozbłysk uśmiech.
    - Też Cię kocham.
    Artur złożył na moich ustach pocałunek pełen czułości i delikatności. Teraz wiem, że to wszystko było grą... Zbyt trudną dla mnie bym mogła w niej uczestniczyć.
    Na koniec cudownego wieczoru Artur odprowadził mnie do domu zapewniając mnie kilkanaście razy jak bardzo mnie kocha.
    Zaczęłam jeszcze głośniej płakać i wyć w poduszkę. Czułam przygnębienie i smutek. Nie wiedziałam jak sobie z nim poradzić
    Na całe szczęście, mój mózg obdarzył mnie jeszcze bardzo złym wspomnieniem. Pomogło mi to przypomnieć sobie jak bardzo ten chłopak był fałszywy. Szliśmy brzegiem Tamizy. Słońce leniwie chowało się za horyzontem, nadając okolicy magiczną aurę. Sceneria była wprost idealna na romantyczną randkę. Spacerowaliśmy dość długo, gdy całkiem niespodziewanie Artur wziął mnie na ręce. Byłam pewna, że chce mnie wrzucić do wody, dlatego zaczęłam mu się mało skutecznie wyrywać. Okazało się jednak, iż chciał on skraść tylko kilka pocałunków. Później nie postawił mnie potem na piasku, dalej trzymał mnie na rękach. Spojrzał mi w oczy i szybko zaczął biec w stronę wody. Z piskiem udało mi się oderwać od niego. Niestety Artur nie zdążył wyhamować i wpadł do rzeki. Gdy tylko się wynurzył zaczął iść w stronę plaży nawet na mnie nie patrząc.
    - Hej, o co chodzi? - zapytałam.
    - O nic... Daj mi spokój. - mruknął i ominął mnie.
    - Aha. Czyli jak ty chcesz mnie wrzucić do tej wody to jest w porządku, ale jak ty jesteś mokry to już się obrażasz?! - wykrzyknęłam nabuzowana złością.
    - Nie będę się tłumaczył. Nara. - powiedział przez ramie i już go nie było.
Nara? Naprawdę? Tylko na tyle było go stać?! Zezłoszczona skierowałam się w kierunku parkingu zobaczyć czy samochód, który tam zatrzymaliśmy dalej stoi. Okazało się, że Artur czeka na mnie przy swoim pojeździe. Jak tylko mnie dostrzegł, podbiegł i zaczął przepraszać. Błagał, abym mu wybaczyła jego dziwne zachowanie. Nadal byłam wkurzona, ale to nie przeszkadzało temu, że wciąż ślepo go kochałam. Powiedziałam, że wszystko jest dobrze i wsiedliśmy do auta. Artur uśmiechał się przepraszająco podczas drogi do mojego domu. Teraz miałam ochotę zedrzeć ten uśmieszek z twarzy, a samochód oblać benzyną i podpalić go z tym idiotą w środku.
    Po kilku chwilach wróciłam do rzeczywistości. Nagłe pukanie do drzwi sprawiło, że oczy zrobiły mi się wielkie z przerażenia. Dotarło do mnie, że już pierwszego dnia zachowuje się jak wariatka płacząc i krzycząc w niebogłosy. Nie chciałam, aby domownicy pomyśleli, że przysłali im jakąś zbyt rozemocjonowaną nastolatkę. Otarłam cieknące łzy i założyłam roztrzepane włosy za ucho.
    - Proszę. - powiedziałam na tyle głośno by gość usłyszał. Drzwi otworzyły się i zauważyłam lekko zmieszanego Roberta. Gdy tylko na mnie spojrzał, na jego twarz wpełzło współczucie, które szybko zniknęło. Ale jednak zdążyłam je zauważyć. Może jednak nie był taki oschły, jak mi się na początku wydawało.
    - Rodzice zastanawiali się, czemu tak długo nie schodzisz... - Kompletnie zapomniałam, że miałam jeszcze porozmawiać z państwem Evening. - I jak usłyszeli krzyki, wysłali mnie bym sprawdził co się dzieje. - Super.. Oczywiście musieli usłyszeć jak płacze!
    - Nic się nie stało. Przysnęłam i miałam koszmar. - wymyśliłam na poczekaniu.
    - Ahaa... - Robert nie wyglądał na przekonanego. Otworzył drzwi szerzej i wszedł do pokoju.- Wydaje mi się, że coś kręcisz.
    - Nie kłamie... Czemu tak myślisz?
    - Poprostu.. - chłopak zamilkł na chwile. - Wyczuwam kłamstwo na odległość. Gdybyś chciała o tym pogadać – wskazał ruchem głowy na łóżko i mnie – to zapraszam.
Zdziwiła mnie jego propozycja. Czemu miałabym rozmawiać z nim, osobą której nie znam, o moich prywatnych problemach?
    - Okey... - mruknęłam tylko w opowiedzi. Robert uśmiechnął się delikatnie wbijając wzrok w podłogę. Spojrzał w stronę drzwi i wyszedł.
    Zdezorientowana wstałam z łóżka i podeszłam do okna. Westchnęłam ciężko. Dotarło do mnie, iż chciałabym porozmawiać z kimś o mojej sytuacji. Może Robert miałby świeże spojrzenie na sprawę i nie oceniałby mnie z perspektywy osoby, która dobrze mnie zna? Po za tym jest chyba jednyną osobą do której MOGĘ się zwrócić. Na mamę jestem zła i rozmowa z nią to bardzo zły pomysł. Z tatą nie mam kontaktu od kilku lat. Rozwiódł się z mamą jak miałam 3 lata. Jeszcze przez kolejnych 9 spotykałam się z ojcem. Niestety, zaraz po znalezieniu nowej dziewczyny i założeniu z nią rodziny, przestał się ze mną kontaktować. Jedyne co mi o nim przypominało to alimenty.
    Była jeszcze Scarlett. To moja najlepsza przyjaciółka. A może była najlepsza przyjaciółka... Sama nie wiem. Zachowywała się dziwnie po moim rozstaniu z Arturem. Doszły mnie nawet słuchy, że zaczęła spotykać się z nim w tajemnicy parę dni po tym zdarzeniu. Tak więc wole do niej nie dzwonić.
    Pokierowana jakąś wewnętrzną siłą, wyszłam z pokoju. Jednak, nie miałam pojęcia gdzie udać się dalej. Podeszłam do drzwi po mojej lewej stronie. Oparłam się o nie jedną ręką i nadsłuchiwałam jakiś dźwięków. Niespodziewanie otworzyły się. Tracąc równowagę, poleciałam do przodu i chwyciłam się czyjegoś ramienia. Próbując stanąć spojrzałam na osobę, która otworzyła drzwi. Był nią oczywiście Robert. Zarumieniłam się i zawstydzona opuściłam głowę. Nie dość, że mam problemy ze swoimi emocjami to jeszcze podsłuchuje domowników. Świetnie ci idzie Luce!
    - Przyszłaś jednak? - zapytał. Wydawało się, że nie robi sobie nic z mojego dziwnego zachowania.
    - No tak.. - powiedziałam cicho. - Przepraszam, że... - zabrakło mi słów. - Po prostu nie wiedziałam gdzie masz swój pokój. - udało mi wydukać. Spojrzałam dyskretnie na Roberta. Obserwował mnie beznamiętnym wzrokiem. Po chwili odsunął się i gestem wskazał, abym weszła do środka.
    - Wejdź. - Aha. No dobra. Można i tak. Bardzo zdziwiona weszłam do pomieszczenia. Chłopak szedł zaraz za mną. Usiadł na łóżku i powiedział, żebym zajęła miejsce obok niego. Zapadła niezręczna cisza. Nie miałam pojęcia od czego zacząć, więc rozejrzałam się po pokoju.
Był tej samej wielkości co mój. Wszystkie meble wykonano z ciemnego drewna i kunsztownie wykończono. Nieliczne dodatki, takie jak poduszki, pudełka, ramki na zdjęcia miały czarny kolor. Rolety w oknach były lekko opuszczone, by wpadało mało światła. Cały pokój był otoczony aurą elegancji i tajemniczości.
    - Chciałaś pogadać. - powiedział cicho Robert. Gwałtownie odwróciłam głowę w jego stronę, wyrwana z zamyślenia. Wpatrywał się na lampkę nocną.
    - Chyba tak...
    - A więc?- spytał, wciąż na mnie nie patrząc.
Westchnęłam ciężko zbierając myśli. W końcu wypaliłam:
    - Mam problem ze swoim byłym chłopakiem. Rozmawiałam z mamą, a ona o nim wspomniała i zaczęłam mimowolnie wspominać go i zrobiło mi źle, smutno...
    - Wiesz – przerwał mi. - Nie jestem dziewczyną i nie znam się zbytnio na związkach tak jak wy. Ale wiem jedno. Jeżeli był dupkiem to dobrze, że jestem już "byłym". Ale jeżeli jednorazowo podwinęła mu się noga, powinnaś dać mu szansę. - spojrzał na mnie. Prosto w oczy. Zauważyłam w nich ból i pewną historię. Już miałam zapytać, skąd ten wniosek, ale Robert odwrócił wzrok. Wstał i usiadł na krzesełku naprzeciw łóżka.
   Zrozumiałam ten ruch jako koniec rozmowy. Cicho wymruczałam podziękowania i skierowałam się do drzwi zostawiając chłopaka wpatrującego się w wiodok za oknem. Zastanawiając się nad tym co powiedział, zeszłam do salonu, by wreszcie porozmawiać z państwem Evening.

wtorek, 6 sierpnia 2013

Rozdział 1 "Nowy Dom"

    Stałam przed czarną, prostą furtką. Sprawdziłam jeszcze raz numer domu na kartce z numerem domu na furtce. Wszystko się zgadzało, stałam własnie przed swoim nowym domem. Z głośnym, pełnym obaw westchnieniem nacisnęłam klamkę. Wejście zaskrzypiało w odpowiedzi i zaprosiło do ogrodu. Punktem centralnym był ogromny dom 1 piętrowy. Lata sprawiły, że biały kolor drewna stał się lekko poszarzały, a niektóre części bryły porastał bluszcz. Brązowoszary dach został pozbawiony kilku dachówek. Z kolumn utrzymujących balkon na pierwszym piętrze odłaziła farba. Okiennica trzeciego okna znajdującego się po lewej stronie budynku trzymała się tylko na jednym z zawiasów. Schody prowadzące do głównych drzwi były obdarte i powycierane od butów ludzi często biegających do ogrodu. Mimo takiego wyglądu, dom nie sprawiał wrażenia niezadbanego i opuszczonego. Wręcz przeciwne – wyglądał na kochanego i pełnego domowników. Był jak miś, którego czterolatka dostaje na urodziny i w miarę czasu urzytkowania, pluszak zostaje ubrudzony, jego ucho wisi na jedej nitce, guzik zastępuje szklane oko. Dziewczynka wcale nie chce go zmieniać, ponieważ kocha takiego zurzytego misia i wiąże z nim wspaniałe wspomnienia.
    Na prawo niedaleko od furtki zbudowano niewielki budynek. Widać było, że jest młodszy niż część mieszkalna, mimo iż ktoś starał się wykonać go w podobnym stylu do domu. Ściany były idealnie białe, a dachówki nienaruszone. Posiadłość otaczały pojedyncze drzewa, które na jego tyłach przeradzały się w gąszcz.
    Z trudem ciągnęłam moją walizkę po ubitej ziemi pełnej drobnych kamyczków. Miałam wrażenie, że ścieżka ciągnie się kilometrami, gdy wreszcie doszłam przed schody. Obawiałam się na nie wejść, ponieważ wyglądały na mało stabilne. Ale że nie było innej drogi, musiałam podnieść walizkę i stanąć na schodku. Okazało się, że moje przypuszczenia okazały się błędne, gdyż drewno pod moimi stopami nawet nie zaskrzypiało. Podeszłam do dużych, białych drzwi. Dopiero z bliska dostrzegłam idealnie wykończone linie i kształt wejścia. Ku mojemu miłemu zaskoczeniu zauważyłam dzwonek do drzwi po prawej stronie. Nacisnęłam go łokciem, tak zamo jak wcześniej klamkę od furtki, gdyż dłoń miałam zajętą trzymaniem toreb. Sekundę poźniej drzwi otworzyły się, a w nich stanęły trzy osoby.
    Pierwszą z nich była kobieta, na oko czterdziestolatka, średniego wzrostu. Miała jasną cerę, błękitne wesołe oczy, szerokie, bladoróżowe usta trwające w niewielkim uśmiechu. Delikatne, cienkie blond włosy były obcięte do ramion i wywinięte na zewnątrz. Kobieta ubrana była w jasną bluzkę z kwiatowym wzorem oraz różową spódnicę sięgającą do kolan. Na stopach miała białe czułenka na niewysokim obcasie.
   Drugą osobą był wysoki chłopak chyba w moim wieku. Miał wysportowaną sylwetkę, którą uwydatniał szary, dopasowany T-shirt. Do niego założył czarne, długie spodnie i czarne, niezasznurowane conversy. Gdy spojrzałam na jego twarz, nie umiałam wyczytać żadnych emocji. Głowę miał delikatnie pochyloną w dół, by utrudnić kontakt zwrokowy. Ciemnoszare oczy tylko na chwile spojrzały na mnie i nawet wtedy wyglądaly na znudzone. Wąskie usta wyglądały na smutne, choć kąciki były naturalnie zwrócone ku górze. Ciemnobrązowe włosy chłopaka zostały niedbale ułożone.
    Przeniosłam wzrok na trzecią osobą, którą był niewysoki, około czterdziestoletni mężczyzna. Jego małe, szare oczy spoglądały na mnie z zaciekawieniem, a wąskie usta uśmiechały sie radośnie. Mężczyzna miał dwudniowy zarost w takim samym odcieniu jak siwiejące już czarne włosy okalające jego głowę. Gospodarz (bo prawdopodobnie nim był) włożył na siebie blękitnoszary T-shirt i rozpiętą koszule w niebiesko-biało-brązową kratę. Na nogach miał jeansy, a na stopach brązowe broguesy. Po chwili mężczyna powiedział:
   - Witaj. Ty jesteś...?
   - Luce Carter. Dzieńdobry. Przydzielono mi Pański dom jako miejsce zamieszkania na okres nauki w liceum. Wie Pan o co chodzi, prawda? - odpowiedziałam na tyle stanowczo stanowczo, na ile potrafiłam.
Mężczyzna skinął głową:
   - Oczywiście. Mam nadzieję, że będziesz czuła się u nas jak u siebie w domu. Ja nazywam się Adam Evening, to mój syn Robert, a to moja żona Prissy.
   - Miło mi Państwa poznać.
   - Nam Ciebie również. - odparła pani Prissy, a jej mały uśmiech zamienił się łańcuszek śnieżnobiałych pereł. - Nie stój tu tak. Wejdź do środka.
   Po tych słowach Robert, wciąż na mnie nie patrząc, sięgnął po moją walizkę i wniósł ją do niewielkiego korytarzyka wewnątrz domu. Natomiast ja, lekko zmieszana, nieśmiało weszłam do pomieszczenia. Jego ściany pokrywała jasna tapeta, a na jednej znich zawisło duże lustro ze złotą, skomplikowaną ramą. Na przeciwko postawiono małą szafkę i większą zapewne na płaszcze czy kurtki.
    Dalszy ciąg rozmowy stoczył się na mój przyszły pokój. Pani Prissy kazała Robertowi wzkazać mi go. Chłopak nie wydawał się szczęśliwy z tego powodu. Zauważyłam jak zaciska szczękę, jego usta zamieniają się w wąską linię, a dłoń ponownie dotyka uchwytu walizki. No cóż... – pomyślałam. - Może kiedyś się do mnie przekona.
    Robert wszedł przez ogromne białe drzwi, prowadzące do salonu. Zewsząd uderzył mnie zapach spalonego drewna, starej skóry i książek. Przedemną rozpościerały się ciemnobrązowe schody z ozdobną poręczą. Po ich lewej stronie znajdował się stół, duży, na sześć osób. Cały wykonany był z drewna. Na jego środku położono beżową serwetkę, a na niej umiejscowiono szklany wazon z bukietem fioletowego bzu. Krzesła przysunięte do stołu były ciemne, lecz ich obicie wykonano z beżowego materiału. Przy jadalni znajdował się łuk prowadzący do kuchni.
    Po tej samej stronie lecz bliżej wejścia znajdowała się dość duża roślina doniczkowa. Prawdopodobnie była to jakaś odmiana figowca. Tuż obok, wbudowano drzwi, być może do jakiegoś schowka lub toalety.
Po prawej stronie schodów wstawiono kominek, w którym buchał jasnopomarańczowy ogień. Nad nim zawieszono kilka fotografi oraz pamiątek rodzinnych. Nie moglam opisać ich bliżej, ponieważ stałam za daleko. Przed kominkiem ustawiono trzy fotele wykonane w bardzo starym stylu. Materiał z którego były zrobione miał kwiatowy wzór w kolorach oliwkowego i beżowego. Tuż przy nich wstawiono łuk prowadzący do biblioteki.
    Nieco bliżej znajdowała się duża sofa w identycznym stylu jak poprzednie fotele. Przed nim, przy ścianie ustawiono dość duży telewizor.
    Salon sprawiał wrażenie przytulnego i bardzo rodzinnego. Miałam wielką chęć upuścić te wszystkie torby i pognać w strone kominka, po czym rozłożyć się na jednym z foteli. Niestety, głośnie westchnienie przywołało mnie z powrotem do rzeczywistości. Rzuciłam przeprosinowe spojrzenie Robertowi i ruszyłam za nim schodami.



   -To twój pokój. - zakomunikował Robert wskazując jasne drzwi.
   -Dobra, dzięki. - mruknęłam i weszłam do środka. 
   Mój nowy pokój był prześliczny. Cały w kolorze zimnego błękitu i srebrnymi ozdobnikami. Naprzeciwko wejścia znajdowały się kolejne drzwi, które jak się później okazało prowadziły do mojej własnej łazienki. Pomieszczenie to otaczały szafy na ubrania. Po mojej lewej stronie ustawiono dwa regały na książki rozdzielone dwuosobową kanapą. Po ich przeciwnej stronie stało duże biurko z lampką. Przy samej ścianie po lewej stronie znajdowało się dwuosobowe łóżko z miekką pościelą.
Już miałam zamykać drzwi, gdy usłyszałam:
   - Jak się rozpakujesz to zejdź do salonu. Rodzice chcieliby z tobą porozmawiać.
   - Oczywiście. - krzyknęłam w strone schodów i zaczęłam rozpakowywać swoje rzeczy. Moje myśli krążyły wokół Roberta, przyszłej szkoły i znajomych. Po chwili przypomniałam sobie, że nie dzwoniłam do mamy. Pośpiesznie wyjęłam telefon z tylniej kieszeni szortów i wybrałam do niej numer.  

piątek, 12 lipca 2013

Prolog

" - Nienawidź tego co łatwe. Nie można być człowiekiem, jeśli nie stawia się oporu.
- Kto ci to powiedział? - spytałam mamę, gdy żegnała mnie na lotnisku.
- Heh. - zasmiała się. - Antoine de Saint – Exupery. Dzięki niemu przeżyłam te najcięższe chwile mojego życia.
- Jak to? - niewiele rozumiałam z tej rozmowy.
- Słoneczko... - poprawiła kosmyk moich włosów. - Zrozum tylko to, co teraz ci powiem. Zawsze, gdy napotkasz jakiąś przeszkodę, przypomij sobie mnie i słowa Antoine'ego.
- Dobrze. - usmiechnęłam się z otuchą do mamy.
- Obiecujesz? Obiecujesz, że się nigdy nie poddasz?
- Obiecuję.
Przytuliłam się do niej. Był to ostatni uścisk na nie wiem jak długi okres czasu. Mama chyba własnie też to zrozumiała, ponieważ poczułam jak wciska głowę w ramię, a łzy zwilżają moją koszulkę. "

Głupi cytat... On pozbawił mnie człowieczeństwa już kilka razy podczas tego roku. Gdyby nie obietnica złożona mamie, rzuciłabym pewnie to wszystko i wracała czym prędzej do domu. Często pragnęłam, aby moje życie nagle stało się łatwe i proste jak nigdy dotąd. Lecz... Tak się nie stało. Los podarował mi wiele przeszkód i niespodzianek podczas tych 10 miesięcy. Jak sądzę, wiele jeszcze trzyma w worku, by nagle rozsypać je, jak Mikołaj podczas Świąt Bożego Narodzenia. Choć, muszę przyznać, że niektóre z prezentów były bardzo trafione. Na przykład...

Bohaterowie

Luce Carter – Ma 16 lat. Pochodzi z Angli, Londynu. Wychowywała się w rozbitej rodzinie, z mamą. Na okres nauki w liceum przeprowadza się do Stanów Zjednoczonych, do miasteczka Soldiers Town. Jest bardzo wrażliwa i spokojna. Stara się myśleć optymistycznie, ale nie zawsze się jej to udaje, gdyż czasem odzywa się w niej panikara. Charakter Luce przejdzie całkowitą metamorfozę podczas pobytu w Soldiers Town.












Robert Evening – Ma 17 lat. Mieszka w Soldiers Town od urodzenia. Chłopak z początku wydaje się dość niesmiały, zamknięty w sobie i nie okazujący uczuć, jednak po bliższym poznaniu mozna śmiało stwierdzić, że stać go na wielkie, odważne czyny.











Christopher Webb – Ma 16 lat. Mieszka w Soldiers Town. Pochodzi z rozbitej rodziny, wychowuje go tata. Jest outsiderem, nie interesuje go opinia innych, wyraża swoje uczucia gestami. Często wpada w kłopoty.













Drake Cooper – Ma 16 lat. Mieszka w Soldiers Town odkąd pamięta. Wychowuje się w pelnej, bogatej rodzinie. Prawie zawsze otrzymuje to co chce. Jest nachalny, często zlośliwy i wredny. Ma wysoka pozycję w szkole, gra w drużynie footbolowej.











                           Prissy Evening – Ma 41 lat. Wychowuje syna Roberta wraz z mężem Adamem. Pracuje jako bibliotekarka w miejscowej bibliotece. Miła, ale konsekwentna. Stawia zawsze na swoim.











Adam Evening – Ma 45 lat. Wychowuje syna Roberta wraz z żoną Prissy. Pisze książki. Jest miły, bardzo sympatyczny, często ulega żonie.












Diana Clark – Ma 16 lat. Mieskza w Soldiers Town od urodzenia. Wychowują ją rodzice. Jest wielką optymistką, stara się być dla wszystkich miła, ale jej środowisko szkolne nie pozwala na to. Łatwo się zaprzyjaźnia i przywiązuje do osób.








Margaret Anderson – Ma 16 lat. Mieszka w Soldiers Town od urodzenia. Wychowują ją dość zamożni rodzice. Gdy ma zły humor potrafi znieść każdego z powierzchni Ziemi. Brnie do celu po trupach, nie zważa na nikogo. Kocha mocno, ale nie toleruje przyjaźni.